Wymyśliłam, że zrobię drugie podejście do haftu na bombce. Moja poprzednia próba była (według mnie) kompletnie nieudana, bo nie potrafiłam dobrze przykleić kanwy żeby nie było marszczeń. W tym roku stwierdziłam, że zrobię drugie podejście, może pójdzie mi lepiej. Cóż.... ja naprawdę nie wiem jak Wy to robicie, że kanwa jest taka totalnie bez zmarszczek i idealnie naciągnięta na powierzchni bombki?! W ogóle kilkukrotnie zmieniałam koncepcję jak ostatecznie będzie bombka wyglądać i dlatego tak a nie inaczej przycięłam materiał (najpierw miałam przykleić cienką tasiemkę pomiędzy obrazkami). Ostatecznie poszłam na totalny żywioł i pierwszy raz zrobiłam te trójkąciki jak karczoch i nie do końca planowałam ich rozmieszczenie i kolor. Żeby było weselej to brakło mi jednego koloru tasiemki (o naiwna kobieto, myślałaś, że po 2 metry każdego koloru wystarczy) i dlatego ten najciemniejszy czerwony przy śnieżynce jest inny niż przy mikołaju i reniferze.
Bardzo Was proszę - nie przyglądajcie się zdjęciom. Jest totalny nieład, krzywizna i w ogóle masakra... ale przynajmniej bombka odfajkowana i będę mogła zanieść ją do żłobka jak tylko gdzieś dorwę tę metalową zawieszkę żeby było za co powiesić moje "dzieło".
Tu się skończył najłatwiejszy i najprzyjemniejszy etap (czyli haftowanie), chociaż te oczka renifera i mikołaja dały mi w kość, bo z jakiegoś powodu cały czas przelatywały mi przez dziurki w kanwie i nie miało znaczenia, że nie wbijam igły w to samo miejsce ;/
I od razu przeskok do gotowej bombki, bo nie miałam ochoty robić zdjęć z kolejnych etapów przypinania trójkącików (wyglądało to paskudnie)
Jeśli Wasze oczy zbyt mocno krwawią to usunę zdjęcia ;)